sobota, 3 września 2016

Recenzja kosmetyków - pielęgnacja włosów.

Założyłam ten blog z zamiarem motywowania innych do zmienienia czegoś w sobie, swojego ciała, siebie na lepsze, ale zważając na to, że dopiero zaczynam swoją "walkę" o lepszą "ja" trochę bezsensem by było jakbym pisała Wam o ćwiczeniach, które polecam i które naprawdę coś dają sylwetce, bo akurat jeśli chodzi o efekty takich ćwiczeń to jestem zielona, bo jeszcze nie doświadczyłam tych efektów na sobie. Jedynie to mogę Wam pisać posty na tematy żywieniowe, ale informacje na temat zdrowego żywienia możecie sobie poczytać w internecie, gdzie jest tego pełno. Ja sama swoją wiedzę (niedużą, ale jakaś tam jest :) ) czerpię z internetu. Więc pomyślałam, że blog będzie ciekawszy, gdy będę tu także umieszczać posty o tematyce mody jak i pielęgnacji ciała, włosów, paznokci itp.  Będę pisała tu recenzje o produktach, które ja stosuję do pielęgnacji ciała, włosów czy paznokci.
Chciałabym zacząć od włosów, jako że jakiś czas temu były one w fatalnym stanie, codziennie prostowane, suszone suszarką, jedynie co to myłam je szamponem, jakoś specjalnie nie dbałam o ich kondycję, wyglądały jak siano, nie dało rady wyjść z domu bez wyprostowania ich. Od jakiegoś czasu już (w maju, po maturze) zaprzestałam ich prostowaniu, podcięłam kilka cm końcówek i odżyły, stały się grubsze, wydawałoby się, że jest ich więcej, po tym ścięciu z kilka razy je wyprostowałam, ale nie codziennie, teraz już w ogóle nie prostuję, jedynie tylko grzywkę, bo jeżeli tego nie zrobię to jest napuszona i strasznie odstaje. Z natury mam włosy falowane, ale nie są to ładne fale, taka ironia losu, ma się kręcone/falowane włosy chce się mieć proste, ma się proste jak druty - chce się mieć kręcone. :) 
Teraz jestem w fazie dbania i zapuszczania włosów. :) Od pomaturalnego, majowego podcinania, podcięłam je jeszcze raz, miesiąc później czy nawet półtora. Teraz póki co nie obcinam, tylko odżywiam je preparatami i domowymi sposobami. 

Przedstawię Wam moje "kosmetyki", które używam do pielęgnacji moich włosów. ;) 

A więc zmieniłam szampon z Garniera Fructis 2in1 przeciwłupieżowego na Syossa Repair Therapy, on jest do suchych, zniszczonych włosów i faktycznie już po pierwszy umyciu włosów w nim, wyglądały one lepiej. 

Syoss Reapir Therapy - szampon
Następny produkt, który od niedawna zaczęłam używać do pielęgnacji włosów to mgiełka z firmy Marion, ma ona za zadanie chronić włosy przed działaniem wysokiej temperatury. Ja jej używam po umyciu i osuszeniu włosów ręcznikiem, psikam na wilgotne włosy i suszę suszarką, a jeżeli chodzi o używanie tej mgiełki przed ochroną wysokiej temperatury podczas prostowania to należy spryskać suche włosy przed prostowaniem, ale za bardzo nie wiem jak to działa, bo nie stosowałam tego produktu do prostowania, bo nie wiem czy włosy nie będą się po prostu palić po spryskaniu ich tą mgiełką, będą wilgotne, więc nie wiem, nie próbowałam, a zatem nie mogę stwierdzić czy faktyczni chroni ona włosy przy prostowaniu, przy suszeniu - raczej tak. Produkt dostępny także w formie serum, jest to mała buteleczka, zawierająca 30 ml produktu, dlatego ja zdecydowałam się na mgiełkę, której jest 130 ml i wystarczy, że popsikam nią włosy tuż przed suszeniem, nie muszę nic wcierać itp - to mi odpowiada. ;) Już mi się kończy więc na pewno kupię ją kolejny raz. (:
Marion - mgiełka termoochronna
Dzisiaj z tej samej firmy - Marion, zakupiłam odżywkę do włosów łamliwych i z rozdwojonymi końcówkami. Dokładna nazwa to Marion Natural Silk. Jest to  jedwab i kompleks multiwitaminowy A, E, H, F oraz prowitamin B5. Czy działa, pomaga włosom w jakimś stopniu - na razie nie mogę ocenić, ponieważ jeszcze jej nie użyłam, ale słyszałam, że jedwab wysusza włosy, pewności nie mam, dlatego kupiłam ten produkt, by się przekonać czy to prawda czy też nie. :) Jest to odżywka bez spłukiwania, a ja takie lubię. Nie lubię nakładać odżywki na włosy, siedzieć z nią 10-15 min, później spłukiwać itp - za dużo roboty jak dla mnie. ;) Wypróbuję tę odżywkę i zdam Wam relację, czy pomaga, regeneruje włosy i czy warto ją kupić. :)

Marion Natural Silk - błyskawiczna odżywka
Z maseczek do włosów to posiadam z L'biotica Biovax Orchid, intensywnie regenerująca maseczka do włosów - tak twierdzi producent. Ogólnie rzecz biorąc to jest to maseczka tego typu, o którym wspominałam powyżej i którego nie lubię, czyli na umyte włosy, osuszone ręcznikiem należy nałożyć maseczkę, wmasować we włosy i skórę głowy, aby uzyskać efekt intensywnej regeneracji i silnego odżywienia należy pozostawić maseczkę na 15 min lub dłużej, po tym czasie dokładnie spłukać włosy strumieniem chłodnej włosy. Kurację należy powtarzać c o 3-5 dni. Ja niestety nie używam jej co tyle dni, ile jest napisane na opakowaniu, tylko o wiele rzadziej, raz na jakiś czas, ale nawet po jednorazowym użyciu, można powiedzieć, że włosy lepiej wyglądają i ładnie pachną. :) Postaram się zacząć używać jej regularnie, może będą jakieś większe efekty i wtedy Wam o tym napisze. Dostałam tę maseczkę na zeszłoroczne Boże Narodzenie. :D Ale dopiero jakiś czas później zaczęłam ją stosować, mam jedno i to samo opakowanie, nie kupowałam nowego, skoro w tym jeszcze mam. Jak ją nakładam to można powiedzieć, że nie oszczędzam i jakbym używała regularnie to już pewnie któreś z kolei opakowanie musiałabym kupić. :D Nie będę pisała o wydajności kosmetyków, ponieważ jeżeli chodzi o kosmetyki do pielęgnacji włosów, to używam w dużych ilościach, a wcale mega długich włosów nie mam. 

L'biotica Biovax Orchid - intensywnie regenerująca maseczka do włosów
Posiadam jeszcze jedną ekspresową maseczkę regenerującą do włosów suchych i puszących się. Jest to maseczka z firmy Dove, którą też kiedyś od kogoś dostałam, na pewno jej sama nie kupiłam, ponieważ jakoś nie mam przekonania do kosmetyków z tej firmy. Do tej pory użyłam jej raz i nie powiem, żeby ona spełniała swoje zadanie i wygładzała suche i puszące się włosy, wręcz przeciwnie, moje włosy po niej były jeszcze bardziej puszące się, ale podejmę jeszcze jedną próbę i przez jakiś czas, regularnie po stosuje ją i zobaczę czy będą obiecywane przez producenta efekty. :) O tym także tu napiszę. ;)

Dove hair therapy - maseczka regenerująca
Z kupnych kosmetyków do włosów to chyba tyle. Teraz przejdę do domowych. :)
Od tego poniedziałku zaczęłam używać domowej maseczki z drożdży na włosy, które rzekomo ma przyśpieszyć ich porost. Maseczkę przyrządzam z 1/2 kostki drożdży, 1 łyżki jogurtu naturalnego i 1 łyżeczki miodu. Na początku wkładam do miseczki drożdże, rozgniatam widelcem, następnie resztę składników, mieszam to wszystko aż uzyskam taką jednolitą masę. Po przygotowaniu maseczki, wcieram ją we włosy, zaczynam od skóry z tyłu głowy, później boki, przód, na samym końcu wcieram w końcówki, włosy ogólnie, później zakładam czepek (taki jak do trwałej), a na to ręcznik, nie wiem czy to tak ma być, ale strasznie zagrzewa mi się głowa pod tym, ale nawet piszą w Internecie, żeby podgrzać to wszystko suszarką, dla lepszego efektu. W Internecie jest wiele modyfikacji na przepis na maseczkę z drożdży, ja na razie korzystam z tego, który jako pierwszy znalazłam. :) W tym tygodniu już 3x nałożyłam sobie tę maseczkę, nie nakładałam codziennie, tylko co drugi dzień. Jeszcze może w niedzielę nałożę. ;) Ogólnie to trzeba ją trzymać na głowie od 30 do 60 min, ja jeszcze nigdy nie trzymałam max czasu, tylko tak 40-50 min i najlepiej robić ją sobie wieczorem, gdy już nie ma się zamiaru nigdzie wychodzić danego dnia, bo włosy trochę śmierdzą tymi drożdżami i nawet zapach szamponu tego nie jest w stanie zniwelować. Ja po pierwszej takiej maseczce, umyłam włosy 2x tym szamponem z syossa no i niby jakoś bardzo nie czuć tego, ale jak na drugi dzień myła je kolejny raz czułam ten zapach. No i radzę używać innego ręcznika do osuszania włosów po umyciu, a innego do przykrywania tego czepka, który należy założyć na tę maseczkę, którą ma się na głowie, bo na nim długo utrzymuje się ten zapach. :D
W ostatnim czasie wyczytałam także o płukankach z ziołowych herbat, takich jak: pokrzywa, skrzyp, rumianek itp, każda płukankach z poszczególnych ziół ma jakieś inne działanie. Ja osobiście do tej pory raz, albo dwa zrobiłam sobie płukankę z skrzypokrzywy (skrzyp+pokrzywa w jednej torebce z firmy Sante, smak guawy, polecam :)) i dwa razy z rumianku, bo wyczytałam, że rozjaśnia on włosy i chciałam trochę swoje rozjaśnić, bo mam takie ciemne, taki brąz, naturalnie takie mam, ale później też wyczytałam, że te płukanki z tych ziół coś tam pomagają na włosy, ale także niszczą jeżeli chodzi o ich wygląd, ponieważ je wysuszają i to w sumie prawda, bo po tych moich płukankach i wysuszeniu włosów były one takie trochę przesuszone w dotyku, dlatego chyba zrezygnuję z nich. 
Jeżeli chodzi o taką kurację wewnętrzną, to piję tą wspomnianą powyżej skrzypokrzywę raz dziennie, wcześniej piłam dwa razy i chyba do tego wrócę, też ponoć wspomaga porost włosów, paznokci, ale także działa oczyszczająco na organizm, poprawia przemianę materii, także dobra jest też przy dietach redukcyjnych. :D Pomaga i na włosy, paznokcie, a także na chudnięcie! Tyle korzyści. :)

Zarówno mgiełkę z firmy Marion jak i tą błyskawiczną odżywkę do włosów łamliwych i z rozdwojonymi końcówkami z tej samej firmy oraz szampon Syossa zakupiłam z sklepie Biedronka, w bardzo taniej cenie. Kosmetyki z firmy Marion są po 5 zł, natomiast szampon nie pamiętam ile kosztuję, ale jest stosunkowo tani, jak na tę firmę. A tę maseczkę Biovax z L'biotica możecie dostać bodajże w hebe, zdaję mi się, że widziałam kiedyś. 

W tym poście to tyle. Postaram się porobić zdjęcia aktualnego stanu moich włosów i za miesiąc czy półtora po tej całej kuracji drożdżami i tymi innymi odżywkami i maseczkami ocenić efekty. :)




















wtorek, 23 sierpnia 2016

Moje odchudzanie i efekt jojo.

Moja motywacja. 

Moja przygoda z odchudzaniem zaczęła się w zeszłym roku w maju, oczywiście wcześniej, we wcześniejszych latach też chciałam się odchudzać, ale myślałam, że żeby schudnąć trzeba głodować, ja nie byłam wstanie. Później jak trochę pogłębilam swoją wiedze w tematyce diet i odchudzania, wiedziałam już, że najlepiej jeść 5 małych posiłków co 3h, ale jakoś nigdy nie wiedziałam jak się za to zabrać, tłumaczyłam sobie, że jeszcze wyglądam spoko (co prawda zawsze miałam wage w normie). Aż w końch w 2 klasie LO wzięłam się za siebie, gdy zobaczyłam, że moja koleżanka z klasy, która była wyższa i chudsza ode mnie, zaczęła się odchudzać, ja zaczęłam jakiś czas po niej, u niej było wodać efekty już, po miesiącu schudła z 4,5 kg, inne dziewczyny z klasy jej mówiły co ona ze sobą robi skoro już jest mega chuda, a ja po półtora miesiąca schudłam tylko 3 kg i nikt tego nie zauważył w klasie, niby jak się odchudza, zmienia swoje ciało to dla siebie samej, ale miło jest, gdy inne osoby zauważają efekty. To jest właśnie ten mechanizm napędzania, motywacji do działania o czym pisałam w poprzednim poście. 

Jak zaczęłam swoją dietę i jak ona przebiegała?
Na początek zaczęłam jeść 5 posiłków dziennie co 3h, jadłam wszystko to co lubię, tylko w mniejszych ilościach. Miałam ochotę na batona, to jadłam go np. na drugie śniadanie, albo podwieczorek. Wtedy nie miałam pojęcia o tym co można jeść na wieczór, a co rano, herbate dalej cukrem słodziłam. Chciałam schudnąć ograniczając tylko jedzenie, nie patrzyłam na to, co jest zdrowe, a co nie. W wakacje zaczęłam się zagłębiać w tematy żywienia, tego co zdrowe, a co nie, co można jeść na diecie a co nie bardzo. Zaczęłam rezygnować ze słodyczy, słodkich jogurtów, przestałam pić słodkie napoje, słodzić herbate, w zasadzie to piłam tylko wodę gazowaną, ponieważ herbata bez cukru była dla mnie bez smaku, za jakiś czas wodę gazowaną na niegazowaną, bo się naczytałam o wzdęciach po niej. Gdy uświadomiłam sobie, że w zasadzie większość produktów,  które ja lubię są niezdrowe i muszę z nich zrezygnować, zaczęłam popadać w takiego doła, że już do końca życia nie będę mogła zjeść żadnego ciastka, ani nic. Żeby nie chodzić do sklepów i nie patrzeć na te wszystkie słodycze, lody i inne pokusy, siedziałam w domu, od rana do nocy, spędziłam tak prawie cały lipiec, dopiero pod koniec zaczęłam wychodzić na rower, moje samopoczucie się polepszyło, dziwiłam się sama sobie, że tyle czasu wakacji zmarnowałam, że przecież w sloneczny dzień, lepiej jest wyjść na dwór niż siedzieć w chałupie. Codziennie jeździłam na rowerze po 15-20 km, to zazwyczaj w popołudniowych godzinach, przed obiadem, natomiast ok 17-18 chodziłam na spacery. Jakoś tak w połowie sierpnia zepsuł mi się rower, więc już tylko spacerowałam. Wage miałam popsutą, więc nie moglam się zważyć, nie widziałam zbytnio efektów, żebym chudła, bałam się, że przytyłam. Na początku września się zważyłam, ja wchodzę na wagę, a tu 55 kg z 64 kg. Byłam zadowolona, że tyle schudłam, bo w sumie chciałam shudnąć ok. 10 kg, ale myślałam, że mi się to nie uda, ale jak zobaczyłam, że jednak się udało, to chciałam jeszcze zredukować do 50 kg, ale już ciężej było schudnąć jak zaczęła się szkoła, bo wtedy to już w ogóle nie miałam ruchu, bo tylko z domu do przestanku autobusowego, jak wychodziłam z autobusu to do tramwaju, a z tramwaju do szkoły. Na czczo jak się ważyłam to było tak 53-54 kg. 
We wrześniu robiłam sobie badania krwi, wynikło z nich tylko tyle, że miałam za mało glukozy, jeszcze przy pobieraniu krwi zemdlałam, pierwszy raz, a zemdlałam bo mi cukier spadł. Od września do marca br nie miałam miesiączki, ale w marcu sama się pojawiła jak przytyłam do 60 kg, od grudnia albo stycznia zaczęłam tyć, bo jak długo nie jadłam słodyczy to później zaczęłam wpieprzać, nie wiedziałam że na diecie istnieje coś takiego jak cheat day czy cheat meal, ale jak się dowiedziałam to sobie robiłam taki cheat meal raz w tygodniu, później to się przerodziło w cheat day, w soboty sobie go robiłam i praktycznie od rana do nocy wpieprzałam słodycze, bez opamiętania, aż do bóli brzucha, masakra. Więc zaczęłam tyć. A okres to nie wiem czy straciłam dlatego, bo szybko i dużo schudłam czy dlatego, bo dużo i szybko schudłam czy od zbyt wyczerpującego wysiłku fizycznego, bo naprawdę dużo jeździłam na rowerze. To co się działo w mojej głowie podczas tej diety, to jest masakra, chodziłam ciągle smutna, z worami pod oczyma, często chciało mi się ryczeć, nie chciało mi się żyć, potrafiło być tak, że chciało mi się ryczeć,  a za chwilę ktoś coś powiedział, a mi się momentalnie humor poprawiał i zaczynałam się śmiać. Nie wiem czy to były początki anoreksji czy coś, ale to co się działo z moną psychiką wtedy, jest nie do opisania, nie chciałabym ponownie przez to przechodzić. Miałam swoje przygody z obsesyjnym liczeniem kalorii, ale to już temat na inny post. 
Teraz ważę 60-61 kg, ale chciałabym zredukować tak do 55 kg, ale już z głową. Podoba mi się to jak wyglądałam po tej diecie, ale wtedy ja nie dostrzegałam tych efektów, niby gdy siadałam czy gdy się kąpałam moje uda wydawały się jakieś takie mniejsze, ale gdy patrzyłam w lustro to dalej widziałam siebie grubą. Efektów na ciele nie widziałam, ale koleżanki z klasy zauwazyły po powrocie do szkoły :D Mówiły, że mega schudłam i że wyglądam
za chudo. Zresztą, wrzucę tu porównawczą fotkę, to oceńcie jak wyglądałam i wyglądam :) Jak ktoś to czyta to niech da znak w komentarzu, bo nie wiem czy kogoś to interesuje w ogóle, czy mam pisać następne posty czy nie ;)

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Witam :)

Jako, że jest to mój pierwszy post na blogu, chciałabym w nim przedstawić powód, cel założenia tego blogu,  ale także jego tematyk ę. Chociaż w sumie może zacznę od przedstawienia siebie :D Nazywam się Kasia, mam 19 lat, jestem po liceum, mieszkam w okolicach Warszawy (niedlugo w Warszawie :P). Interesuję się fotografią, muzyką, sportem (jazda na rowerze, jedyna aktywność fizyczna, którą lubię). Wracając do bloga. Powód jego założenia jest dość obszerny. Założyłam tego bloga, ponieważ chcę "zawalczyć" o lepszy wygląd swoje ciała, a wiem, że dużo osób też chciałoby schudnąć czy wyrzeźbić ciałko, ale wiadomo, że nie jest to proste, wymaga wiele wyrzeczeń, poświęceń, mega silnej woli, a przede wszystkim siły i motywacji do działania, do zmienienia siebie na lepsze. Celem założenia tego blogu jest motywowanie siebie nawzajem, wiadomo że lepiej, raźniej rozpoczyna się dietę, ćwiczenia w jednym czasie z kimś. Wiecie jak to jest, jak np. zaczynacie diete z koleżanką w jednym czasie, po np. miesiącu koleżanka zredukowała 4 kg, a wy tylko 2, więc efekty koleżanki napędzają do działania, jeszcze większego poświęcenia, trzymania michy, mam na myśli taką zdrową rywalizację, a nie jakąś zazdrość, złość, pajanie nienawiścią do koleżanki, bo schudła więcej. Przyłożyła się - schudła, Ty też masz szansę! Efekty koleżanki mają działać na Ciebie jak motywacja! Niektórzy może nie mają takiej koleżanki, z którą mogliby razem rozpocząć dietę, więc dla takich osób założyłam tego bloga. Ja motywuje Was - Wy motywujecie mnie. Jeśli oczywiście znajdzie się ktoś, albo jakaś większa grupa ludzi, która będzie chciała czytać to co piszę i działać razem ze mną :) Byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś taki się znalazł ;) 
Przeglądając różne profile na Instagramie, nie natknęłam się na taki profil, w którym ktoś zechciałby zacząć odchudznie tak grupowo, z ludźmi z internetu, tak żeby motywować siebie nawzajem, dzielić się swoją wiedzą w zakresie ćwiczeń czy odżywiania. Natomiast co i rusz natykam się na profile ludzi, którzy już schudli, przeszli swoją metamorfoze i teraz swoimi efektami chcą motywować innych, ja z kolei chcę zacząć dietę z Wami, zaczynając z jednego poziomu, w tym momencie jesteśmy na równi, mimo tego, że każdy z nas zaczyna z innej wagi i możliwe, że ma różne cele wagowe. Chodzi o to, żeby nikt się nie wywyższał, bo już schudł, osiągnął wymarzoną sylwetkę, nieraz mam wrażenie wywyższania się niektórych fit gwiazd internetowych, zbijają na tym fejm i hajs (w przyszłości), a ja nie mam na celu wywyższania się, uważania za lepszą, po prostu zależy mi na wzajemnej motywacji i poszerzania wiedzy w zakresie żywienia, dietetyki czy ćwiczeń.
 Ja od dzisiaj zaczynam dietę, koniec z mówieniem sobie "od jutra", "od poniedziałku", NIE! Od dzisiaj! Kto ze mną? :) 
Jeszcze o tematyce miałam wspomnieć, ale w sumie wynika ona z tego co napisałam powyżej. 
Kolejny post będzie skupiał się na mnie, na moim wcześniejszym odchudzaniu. A więc zapraszam do śledzenia! :)